


FROM A HOUSE ON WILLOW STREET
From a House on Willow Street

Reżyser:Alastair Orr
Kraj prod.:RPA
Obsada: Carlyn Burchell, Gustav Gerdener, Zino Ventura, Sharni Vinson, Steven John Ward
O nawiedzonych domach było? Było. O opętaniach przez piekielne hordy i egzorcyzmach też było? Było, i to nie raz, i nie dwa. To może o prześladujących ludzi duchach nie było? O tym co drugi horror jest. A gdyby tak powyższe motywy wrzucić do jednego worka i wymieszać z kinem akcji, wyszłoby coś może nie nowego, ale choć trochę ekscytującego? Taki zapewne zamysł przyświecał twórcom „From a House on Willow Street”, aby widza co i rusz zaskakiwać, a to nowym pomysłem na zdynamizowanie akcji, a to motywem, który może będzie choć trochę niekonwencjonalnie wykorzystany.
Wszystko zaczyna się jak w kinie akcji klasy B. Brygada czworga nie przepadających za sobą złodziejów wyrusza na swój ostatni skok. Ich ofiarą ma być córka zamożnego handlarza specjalizującego się w obrocie diamentami. Bohaterowie chcą wydusić z niego jak największy okup, by później na czas jakiś zniknąć ze „sceny”. Zaraz po wejściu do domu cała czwórka, jak jeden mąż, orientuje się, iż nie wszystko pójdzie tak, jak to sobie zaplanowali.Początek „From a House on Willow Street” może się podobać, choćby dlatego, iż nie wygląda na kino grozy, bardziej jak tanie filmidło sensacyjne. Kidnaperzy szczekają na siebie i gryzą się co i rusz. Każdy z nich coś ukrywa i wiadomo, że wcześniej czy później skrzętnie skrywane przez bohaterów mroczne sekrety odegrają ważną rolę w rozwoju fabuły. Kiedy wreszcie kino akcji zaczyna ustępować horrorowi, także jest nieźle. Twórcy mnożą zagadki, zdezorientowanie postaci – jak by nie było bandytów, którzy z niejednego przestępczego pieca chleb jedli – zaczyna udzielać się widzom. Co ważne, podejmują oni decyzje pod wpływem rosnącej presji, a każda z nich związana jest z odpowiednim ciężarem konsekwencji. A to, jak wiadomo, czyni historię nieprzewidywalną. Wreszcie, jak wspomniałem we wstępie, autorzy filmu dość swobodnie żonglują starymi, znanymi i wyświechtanymi kliszami fabularnymi, z którymi po wielokroć stykaliśmy się podczas obcowania z różnym sortem kina grozy. Początkowo wydaje się, iż będziemy mieli do czynienia z home invasion rozgrywającym się w nawiedzonym domu. Później ważnym staje się wątek opętania z obowiązkowym dodatkiem, czyli egzorcyzmami. Kiedy bohaterowie dowiadują się, do czego tak naprawdę doszło w domu przy Willow Street, ujawnia się także ten, któremu będą musieli stawić czoło. A to nie byle kto, bo gość z samego dna piekieł.
I mogłoby się wydawać, iż „From a House on Willow Street” to strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o seans horroru na wskroś rozrywkowego, a jednak ze względu na obycie filmowe Alastaira Orra, niegłupiego. Filmowi bowiem nie braku dynamizmu, płynności w prowadzeniu narracji, lekkości i szczypty humoru, wreszcie ingrediencji charakterystycznych dla horroru – tajemnicy, napięcia i sporej dawki obrzydliwości. Wszystko to jednak tyczy się pierwszej połowy filmu. Fabuła bowiem stanowi dla nas zagadkę, zdezorientowani nieoczekiwanym obrotem spraw bohaterowie raz za razem mierzyć się muszą z konsekwencjami podejmowanych pod wpływem emocji wyborów, Orr nie filozofuje, nie psychologizuje, pcha akcję do przodu tak szybko jak się tylko da. W drugiej połowie filmu dalej dzieje się wiele, może nawet jeszcze więcej, ale przekaz twórcy wyjałowili z jakichkolwiek emocji. Jaki bowiem pomysłem posłużyli się w rozwiązaniu intrygi? Otóż umiejscowili akcję w opuszczonej fabryce i kazali bohaterom schronić się w niej przed demonem, który „na wierzch” będzie wyciągał ich skrzętnie skrywane przed światem, najczęściej bardzo wstydliwe sekrety. I nie byłoby źle, gdyby za tym stała jakaś myśl, pomysł na to, by przemiana postaci w nieoczekiwany sposób wpłynęła na rozwój akcji. Ale nie, wszystko sprowadza się do tego, że duchy ganiają bohaterów, ci uciekają, a kiedy tempo na chwilę spada, to tylko po to, by zerwać nas z fotela jakimś nagłym pojawieniem się straszydła albo czyimś rozdzierającym ciszę wrzaskiem. Gdyby jeszcze film przykuwał uwagę unikalnym klimatem, analogowymi, wypieszczonymi efektami specjalnym albo intrygującą charakteryzacją, na schematyzm i banał fabularny można by przymknąć oko (wszak nieustannie robimy to podczas oglądania horrorów). W „From a House on Willow Street”, jak można się tego było spodziewać, realizatorzy poszli na łatwiznę – zwłaszcza w drugiej części filmu komputerowe triki zdecydowanie dominują nad tradycyjnymi, co bardzo rzutuje na jakość i wiarygodność przekazu.
„From a House on Willow Street” to jeden z takich filmów, które wrzucić można do wora opatrzonego etykietą „zmarnowany potencjał”. W pewnym bowiem momencie pomyślałem sobie, iż historia ta może być podobna do tej, jaką przed laty opowiedział Clive Barker w „Hellraiser”. Orr bowiem na gatunkowym fundamencie horroru mógł tak zbudować portrety swoich bohaterów, by wyciągnąć z nich to co mroczne, może ohydne, obrzydliwe, czyli potwora, który drzemie przecież w każdym z nas. Coś takiego nie przeciągnęłoby akcji i nie zatrzymałoby jej, ale uczyniłoby ją bogatszą o intrygujący background i dające do myślenia konteksty. Dzięki temu „From a House on Willow Street” nie musiałby być kinem jednorazowym, w którym zapomina się zaraz po obejrzeniu ostatniego ujęcia.
Screeny
+ na początku intryguje umiejętnym żonglowaniem kliszami kina akcji i horroru
+ od początku do końca akcja trzyma tempo
- mało zajmujące uwagę rozwiązanie intrygi
- efekty specjalne z drugiej części filmu
Horror Online 2003-2015 wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie fragmentów lub całości opracowań, wykorzystywanie ich w publikacjach bez zgody
twórców strony ZABRONIONE!!!