

„Horror w Lublinie”. Relacja z III edycji Międzynarodowego Festiwalu Splat! Film Fest
Damian RomaniakBez wątpienia Splat! Film Fest w Lublinie to największy i najlepszy festiwal filmowego horroru w Polsce, świadczy o tym poziom realizacji imprezy oraz staranny dobór repertuaru. A było w tym roku w czym wybierać. Oprócz znakomitych nowości, takich jak chociażby „Maus” czy „Midnighters” (oba filmy miały tutaj swoją europejską premierę), widzowie mogli przypomnieć sobie nieśmiertelną klasykę („Koszmar z ulicy Wiązów”, „Straceni chłopcy”, „Krzyk”, „To”). W programie festiwalowym znalazła się także mała retrospektywa filmów Andrzeja Żuławskiego („Trzecia część nocy”, „Opętanie” oraz „Na srebrnym globie”). Gośćmi specjalnymi byli tacy twórcy jak Julius Ramsay, reżyser kultowego serialu „The Walking Dead”, Xawery Żuławski oraz pisarz Stefan Darda. Uczestnicy imprezy mogli też wysłuchać ciekawych wykładów poświęconych filmowej grozie oraz kasetom VHS w okresie transformacji ustrojowej. Nie zabrakło też miejsca na dzieła krótkometrażowe, wśród których wyróżniała się polska produkcja „Jadłowstręt” w reżyserii Katarzyny Babicz.
Splat! Film Fest odbywa się w pięknym, przestronnym budynku Centrum Kultury w Lublinie, jest to jedna z największych samorządowych instytucji kulturalno-edukacyjnych w tym mieście. Dyrektorką i dyrygentką imprezy jest Monika Stolat, producentka oraz menadżerka kultury, która pasjonuje się filmem i teatrem. Tegoroczna trzecia edycja Horror Film Festival była chyba najbardziej spektakularna ze wszystkich. Festiwal trwał aż dziewięć dni (od 15 do 24 września). Program został logicznie podzielony na poszczególne działy takie jak „Strach i terror” (najbardziej przerażające filmy znalazły się właśnie tutaj), „Girl Power” (dzieła opowiadające o silnych kobietach), „Strasznie śmieszne” (komediohorrory), „WTF” (filmy dziwne oraz osobliwe, które są trudne do gatunkowej klasyfikacji) czy „Cult Classics” (wielka klasyka). Wiele razy podczas festiwalu można było usłyszeć, że jest to „dziewczyńska impreza”, bo została przygotowana przez kobiety i w prezentowanych filmach często pojawiały się motywy feministyczne, co już można było zauważyć w inauguracyjnym obrazie „Hounds of Love”. Jest to surowy i wstrząsający swoim realizmem (czy wręcz naturalizmem) australijski thriller w reżyserii Bena Younga, który opowiada historię młodej dziewczyny uwięzionej i dręczonej przez parę psychopatów. Dzieło odznacza się bardzo wiarygodną psychologią, twórcy umiejętnie pokazali relację między ofiarą, a kobietą będącą kochanką zwyrodnialca. Między bohaterkami rodzi się emocjonalna więź. Czy można ten film nazwać australijskim „Milczeniem owiec”? Moim zdaniem istnieje między tymi obrazami pewne podobieństwo. Innym filmem traktującym o silnej kobiecie jest przezabawny i pełen dzikiej przemocy „68 Kill” Trenta Haagi. Amerykański twórca stworzył postmodernistyczny komediothriller w stylu Tarantino i Rodrigueza. Publiczność festiwalowa polubiła też komediohorror „Tragedy Girls”. Tyler Macintyre wykreował bardzo zjadliwą oraz brutalną satyrę na wszechobecne media społecznościowe i parcie na sławę. Popularne powiedzenie „po trupach do celu” nadbiera tutaj dosłownego znaczenia. Głównymi bohaterkami są dwie uczennice ze szkoły średniej, które mordują po to, aby ich posty otrzymywały jak najwięcej „lajków”. Film zawiera wiele ekstremalnych scen gore, które w efekcie nie straszą czy obrzydzają, a śmieszą i obnażają pustkę oraz głupotę protagonistek. Dzieło intertekstualnie odwołuje się do takich klasyków jak „Halloween” czy „Krzyk”.
Prawdziwym objawieniem tegorocznej edycji festiwalu był hiszpański „Maus” w reżyserii Yayo Herrero, ten film przeraża i jednocześnie zachwyca swoją estetyką. Horror wojenny jest czymś naprawdę rzadkim w kinie, a tu udało się z wielkim sukcesem scalić oba elementy. Nie ukrywam, że jest to najbardziej przejmujący obraz, jaki mogliśmy zobaczyć w Lublinie. Twórca w niezwykły sposób nawiązał do masakry w Srebrnicy, której Europa przyglądała się obojętnie. „Maus” to horror o wojennej traumie, która cały czas gdzieś głęboko tkwi w psychice człowieka oraz zbrodniach czekających na rozliczenie. Dzieło jest inkrustowane surrealistycznymi obrazami przedziwnych postaci, być może tworów naszej podświadomości, które autentycznie budzą grozę. Zakończenie filmu (zdradzać go nie będę) może spowodować moralny wstrząs u niejednego widza.
Niewątpliwie wielkim wydarzeniem podczas festiwalu był premierowy pokaz filmu „Midnighters” Juliusa Ramsaya, reżysera kultowego serialu „The Walking Dead”, który pracował także przy takich telewizyjnych produkcjach jak „Agentka o stu twarzach”, ,,Outcast” czy „Scream”. „Midnighters” jest jego pełnometrażowym debiutem fabularnym. To historia utrzymana w iście hitchockowskim stylu o młodej parze uwikłanej w sieć intryg i szaleństwa. Każdy z bohaterów ma coś na sumieniu. Widać też wyraźne inspiracje kinem Danny'ego Boyle'a. W Lublinie mogliśmy premierowo obejrzeć ten obraz. Scenariusz filmu napisał Alston Ramsay, brat reżysera. Niektórzy widzowie narzekali, że trochę za dużo w tym obrazie jest ciemnych scen, ale chyba jest to tylko jedyny mankament tego bardzo dobrego dreszczowca. Po projekcji filmu odbyło się spotkanie z reżyserem i scenarzystą. Julius Ramsay na pytanie dotyczące krytyki horroru jako gatunku odpowiedział: „Ludzie nie traktują poważnie horrorów, bo podczas oglądania czują się niekomfortowo, ten gatunek przecież odsłania ich mroczne oblicze”. Twórca „Midnighters” zwrócił też uwagę, że film grozy powinien oddziaływać przede wszystkim na zmysły, to odróżnia go od innych gatunków np. dramatu. Z Moniką Stolat i braćmi Ramsay (mieszkali w hotelu obok mojego pokoju) miałem przyjemność wybrać się na uroczystą, wieczorną kolację w okolicach pięknego Ogrodu Saskiego, na której opowiadali o swoich filmowych pasjach oraz inspiracjach. Obaj mocno fascynują się twórczością Alfreda Hitchcocka oraz Danny'ego Boyle'a, lubią też od czasu do czasu obejrzeć sobie jakiś film klasy B. Amerykańscy goście wspomnieli również, że są entuzjastami dekady lat 80. Julius Ramsay przyznał, iż jego ulubionym filmem tego okresu jest „Terminator” Jamesa Camerona.
Z nowych filmów, które zrobiły na mnie wrażenie muszę jeszcze wymienić „Skins”, producentem tego obrazu jest Álex de la Iglesia, twórca takich filmów jak „Dzień bestii” czy „Hiszpański cyrk”. Publiczność nagrodziła ten film oklaskami. Jest to przedziwna i momentami obrzydliwa opowieść o ludziach z różnymi deformacjami ciała (np. jedna z bohaterek zamiast ust ma odbyt), którzy poszukują akceptacji i miłości. Trudno nazwać ten film horrorem, bo więcej w nim wzruszającego dramatu. Pomimo swojej dziwności i celowych kiczowatych chwytów jest to obraz z głęboko humanistycznym przesłaniem. Nie mogę też nie wspomnieć drugiej australijskiej produkcji, która została zaprezentowana w czasie festiwalu czyli „Killing Ground” Damiena Powera. Reżyser stworzył emocjonujący i porażający swoim chłodem thriller o polowaniu na ludzi (autochtoni kontra przyjezdni). Na uwagę zasługuje też „Mayhem”, w którym satyra na wszechwładne korporacje i korposzczury, przybiera ekstremalną i zadziwiającą formę oraz „The Night Watchman”, przyjemne, lekkie kino bez artystycznych ambicji, w którym dzielni ochroniarze walczą z klaunami, zombi oraz wilkołakami. W tym całym szaleństwie, pomieszaniu i poplątaniu, kryje się jednak metoda.
Obrazem, który mnie nieco rozczarował jest „Who's Watching Oliver”, kino zbyt mocno „odjechane” w swoim sadyzmie i nie dla każdego widza. Głównym bohaterem jest młody człowiek z psychicznymi odchyleniami, który porywa i gwałci kobiety na oczach swojej matki, starsza kobieta ogląda „wyczyny” swojego stukniętego synalka online i czerpie z tego patologiczną przyjemność. Reżyser Richie Moore wkłada do swojego filmu element romansu, bohater zakochuje się w jednej z kobiet i oczywiście na drodze do szczęścia młodych staje nie kto inny, jak demoniczna mama protagonisty. Twórca chciał stworzyć romans gore traktujący o ,,kochającym rzeźniku”, ale coś w tym filmie ewidentnie zawodzi. Można się doszukiwać nawiązań do „Psychozy” Hitchcocka, które jednak przybierają tutaj zbyt prymitywną formę.
Oprócz wielu filmowych nowości na tegorocznym Splat! Film Fest nie mogło zabraknąć kultowej klasyki. Obecność dzieł Andrzeja Żuławskiego może dziwić niektórych widzów czy krytyków, ale reżyser „Diabła” wielokrotnie pokazał, że nie boi się sięgać po fantastykę grozy czy sceny gore, więc zmarły w ubiegłym roku twórca idealnie pasuje do profilu festiwalu, co zresztą wyraźnie zaznaczyłem zarówno na spotkaniu z Xawerym Żuławskim, które miałem przyjemność poprowadzić oraz w wywiadzie telewizyjnym, jaki udzieliłem dla TVP 3 Lublin. Syn słynnego reżysera po seansie „Opętania”, chyba najmocniejszego horroru Andrzeja Żuławskiego, wypowiedział następujące słowa: „Przyjechałem na ten festiwal w zastępstwie taty i chcę go godnie reprezentować. Wiem, że mój ojciec jest jednym z najważniejszych twórców kina europejskiego czy światowego. Mam wrażenie, iż pomału staję się kimś w rodzaju kustosza jego dziedzictwa. Opętanie to film niezwykle osobisty, bo opowiada o rozpadzie małżeństwa moich rodziców”. Dyskusję zaliczam do bardzo udanych i emocjonujących, widzowie zastanawiali się, czy obecność monstrum w filmie była potrzebna czy może nie, bo sam obraz znakomicie broni się warstwą psychologiczną. Dodam, że za postać potwora i efekty specjalne odpowiedzialny był legendarny Carlo Rambaldi, który pracował dla Stevena Spielberga przy „E.T” i „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia”, to on także lepił oraz kleił Obcego dla Ridley'a Scotta. Xawery zwrócił uwagę, że jego ojciec był jednym z pierwszych reżyserów, którzy w oficjalnym kinie odważyli się pokazać odrażające monstrum. Zwróciłem uwagę, że bestię można interpretować na wiele sposobów, między innymi jako metaforę romansu z komunizmem czy spotwornienia seksualności. Oprócz „Opętania” widzowie mogli podczas festiwalu obejrzeć „Trzecią część nocy” oraz „Na srebrnym globie”. W sekcji „Cult Classics” oprócz dzieł Andrzeja Żuławskiego znalazły się również takie filmy jak „Koszmar z ulicy Wiązów” czy „To”, które jak magnes przyciągały publiczność wypełniającą po brzegi salę kinową. Na pewno są to tytuły miłośnikom kinowej grozy doskonale znane, ale chyba jeszcze nikt nie miał przyjemności oglądania ich na wielkim ekranie. Seans oryginalnego „Koszmaru” w kinie to było naprawdę coś, o czym będzie się długo pamiętać. Opus magnum Wesa Cravena nic a nic się nie zestarzało.
Obok pełnometrażowych filmów znalazło się też miejsce na jeden blok krótkometrażówek, wśród których szczególnie wyróżniał się obraz ,,Jadłowstręt” Katarzyny Babicz, studentki Warszawskiej Szkoły Filmowej. Reżyserka stworzyła intrygujący „body horror”, który stanowi przewrotną przestrogę na modę na odchudzanie. Sceny cielesnych metamorfoz robią wrażenie i chciałoby się, aby ten film trwał dłużej niż tylko sześć minut. Przed seansem autorka filmu powiedziała, że studenci jej szkoły bardzo rzadko sięgają po horror, ponieważ – jak mówił jeden z jej wykładowców – jest to gatunek w Polsce praktycznie niewykonalny, nie jesteśmy w stanie udźwignąć go technicznie. Muszę przyznać, że w słowach nauczyciela akademickiego kryje się wiele prawdy. W krótkich metrażach na uwagę zasługuje też film „Pyotr 495” Blake'a Mawsona, bardzo dobrze opowiedziana historia młodego geja zwabionego w śmiertelną pułapkę przez dwójkę ludzi uważających homoseksualistów za pedofilów. Obraz odznacza się znakomitymi efektami specjalnymi i scenami gore, choć przesłanie ma bardzo prościutkie, można je zamknąć w haśle: „Szanujmy odmienność”. Niemałe wrażenie zrobił na mnie włoski obraz „Birthday” w reżyserii Alberto Viavattene. Twórca stworzył pasjonujący horror tajemnicy, którego akcja rozgrywa się w szpitalu. Mamy nieuczciwą pielęgniarkę i tajemniczą pacjentkę. Oglądając ten film może momentami się przypomnieć kultowy „It Follows”. Wśród filmów krótkometrażowych znalazł się jeden akcent szczeciński. Widzowie mogli zobaczyć bardzo dobry dokument Mateusza Żeglińskiego „Pan Charon”, który został nagrodzony na tegorocznym Wielkim Finale Zachodniopomorskich Shortów w ramach letniej edycji Szczecin European Film Festival. Tematyka funeralna połączona z czarnym humorem dała w tym filmie zadziwiający rezultat.
Filmowe projekcje doskonale uzupełniały wykłady. Grzegorz Fortuna Jr. przybliżył uczestnikom rynek kaset VHS w czasach transformacji ustrojowej na podstawie własnych badań. Marta Płaza w pierwszym wystąpieniu opowiedziała o postaciach „killerek” i „fighterek” czyli odsłoniła nam kobiecą twarz horroru, a na drugim wykładzie w interesujący sposób opowiedziała o motywie klauna w filmie grozy i spróbowała wyjaśnić, skąd się bierze lęk przed klaunami. Co ciekawe, prawdziwy klaun był obecny na sali. Piszący tę relację wygłosił czwarty i ostatni festiwalowy wykład poświęcony komizmowi oraz oniryzmowi w horrorach Wesa Cravena. Mogę tylko gorąco zachęcić uczestników przyszłego Splat! Film Fest do uczestnictwa w wykładach, bo jest to naprawdę świetna inicjatywa, która w nieszkolny i nieszablonowy sposób realizuje element edukacji filmowej.
Organizatorom Splat! Film Fest życzę dalszych sukcesów i parafrazując słowa pewnego polityka mogę rzec: ,,Moi drodzy, idźcie tą drogą!”.








Horror Online 2003-2015 wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie fragmentów lub całości opracowań, wykorzystywanie ich w publikacjach bez zgody
twórców strony ZABRONIONE!!!